Jestem świadkiem codzienności. Mijam ludzi na ulicy, podglądam sąsiadów, podsłuchuję dialogów kobiet w sklepie, obserwuję pracujących mężczyzn w ogrodzie, bawiące się dzieci na podwórkach, przedrzeźniam agresywne psy, głaskam koty przybłędy. Życie toczy się mimochodem, powoli. Coraz częściej dostrzegam w tym jakiś nieokiełznany cud, banalne czynności i rutyna są w stanie przewrócić świat do góry nogami.
W kościele kontempluję obraz Jezusa Miłosiernego. Oswajam swojego Boga w zimnych murach świątyni, w samotności szukam znaków cudu. Święci wciąż nieugięci, milczą; tylko wiatr psotnik, od czasu do czasu przepłoszy samotną muchę.
Zagryzam rzeczywistość tabliczką czekolady, trochę słodkości na pewno nie zaszkodzi, czytam notatki z przeszłości, szukam podobieństw światów. Piszę pod prąd, jakby wbrew sobie, czasem potrzebuję takiego ćwiczenia charakteru. To nie lada wyczyn opuścić siebie na jakiś czas i spojrzeć na świat z innej perspektywy.
Odkrywam, że powtarzam całe fragmenty życia, nawet język pozostaje tylko kopią wypowiedzianych wcześniej słów, milczenie nie zmienia charakteru, a ciało ciągle powtarza tę samą choreografię. Gapię się na siebie w lustrze, uśmiechając się prosto w twarz.
Bo rzeczy mają się dobrze.